Jak cię widzą, tak cię piszą. O słuchaniu też można powiedzieć to samo. Szacunek lub pogarda dla ciebie jest na końcu twojego własnego języka i nigdzie indziej.
Sytuacja naprawdę miała miejsce. Wydarzyło się to podczas mojej ostatniej, dopiero co minionej wyprawy do Egiptu, kiedy dziarsko przemierzaliśmy zakamarki wsi Bajrat na zachodnim brzegu Luksoru.
Zdecydowaliśmy trochę zwolnić tempo marszu przez egipskie zadupia i zatrzymać się na krótki postój przy jedynym w okolicy sklepiku z artykułami spożywczymi. Właśnie negocjowałem cenę zakupu napojów chłodzących, niezamierzając zapłacić ani piastra więcej niż się należy za te produkty, kiedy nagle wychynął zza węgła Egipcjanin na motocyklu.
Sam mnie zaczepił, więc rozpoczęliśmy przypadkową znajomość od pogawędki na tematy ogólne. Chyba pomyślał, że ma do czynienia z zagubionymi turystami, bo zaoferował pomoc w podwiezieniu z powrotem do miasta. Kiedy grzecznie mu odmówiłem, informując go filozoficznie, że kto jak kto, ale akurat ja dobrze wiem, dokąd zmierzam, zapytał skąd jesteśmy.
Ucieszył się, że ma do czynienia z Polakami… i zaczął mówić po polsku.
Nieproszona „pomoc” od Egipcjanina
Okazało się, że pracuje jako polskojęzyczny przewodnik w jakimś lokalnym biurze podróży. I widząc, że zamierzam dokonać zakupów w sklepiku, nieproszony zaczął „negocjować” moje zakupy, niby to z chęci pomocy, aby mnie „nie oszukano”, ale ukradkiem mrugając okiem do sprzedawcy. Uważał, że ma do czynienia z amatorem.
Poczułem narastający gniew, ale westchnąłem tylko, mrucząc pod nosem: Ech, ci Egipcjanie…, mając na myśli wszystkich drobnych krętaczy od Aleksandrii po Wadi Halfę. Cóż mogę poradzić, że tacy istnieją. Kiedy mogę, ucieram im nosa i tyle.
Powiedziałem zdecydowanym tonem, że proponowanej mi ceny napojów nie akceptuję, ponieważ jest o połowę zawyżona i byłoby szkoda, gdyby Allah zobaczył, że sprzedawca jest złodziejem.
Bluzgać jak stereotypowy Polak
Sklepikarz począł na to bredzić od rzeczy, a mój nowo poznany „pomocnik”, chcąc mnie jakoś ułagodzić, a może zjednać do siebie, rzucił mi nagle po polsku „kurwami”. I to z uśmiechem na twarzy, jakby opowiadał Polakowi najlepszy dowcip na świecie.
Że wiesz, ja się zaraz rozluźnię i będę rżał jak koń z radości, że „ciapaty” tak pięknie wcelował w poziom mojej kultury osobistej. Ba! w trzewia i w ducha całego mojego narodu.
Tego było za wiele. Zapytałem go, czy rozumie polskie słowo: prostak. Powiedział, że rozumie, ale dalej się głupio uśmiechał. Wywnioskowałem, że pierwszy raz spotyka się tym określeniem.
Wytłumaczyłem mu więc, co ono oznacza i że właśnie on jest prostakiem, ponieważ posługuje się tak niegodnym, wulgarnym językiem. I żeby miał to na uwadze, kiedy spotyka się z Polakami.
Lekcja poprawnych stosunków
Mężczyzna wytrzeszczył oczy, chyba niewiele rozumiejąc z mojej tyrady lub w nią, co bardziej prawdopodobne, w ogóle nie wierząc, bo turyści z Polski już go nauczyli braku szacunku dla naszej narodowości.
Wszak te słyszane wszędzie wokół „kurwy”, używane w miejsce przecinków i od których nie ma gdzie uciec, bardzo negatywnie wpływają na wizerunek Polaków w Egipcie.
W końcu do Egipcjanina chyba coś dotarło. Nie wiem, czy moje słowa i ich sens, czy tylko moje widoczne wzburzenie. Bo nagle przestał być moim przyjacielem, a nieszczery uśmiech znikł mu z twarzy tak szybko, jak się wcześniej na niej pojawił.
W ogóle przestał się do mnie odzywać, udając, że mnie nie widzi. I bardzo dobrze.
Niech zżera go wstyd.