W Neues Museum w Berlinie możesz fotografować wszystko. Z wyjątkiem tego, co jest tam najważniejsze i po co tam pojechałeś. Berlińska kolekcja egipska miała wprawić mnie w zachwyt, ale pozostawiła niedosyt.
Kolekcja egipska w Muzeum Egipskim w Berlinie (Neues Museum) powinna obowiązkowo znaleźć się na liście rzeczy wartych zobaczenia u każdego miłośnika historii i kultury starożytnego Egiptu.
Ale mimo że podróż do Berlina nie zajmuje wiele czasu i można odbyć ją całkiem wygodnie pociągiem, jakoś nigdy nie spieszyło mi się nad Sprewę. W Berlinie byłem zaledwie jeden raz w życiu, jako 14-latek, i było to jeszcze w czasach istnienia komunistycznej NRD. Czyli można by powiedzieć, że całe wieki temu. A i wtedy nie widziałem kolekcji egipskiej, bo zwiedziłem tylko Muzeum Pergamońskie.
W zamian przez całe lata zadowalałem się oglądaniem po wielokroć kolekcji egipskich w Egipcie (w Kairze, w dolinie Nilu, jak i w odległych oazach). Bywałem też w Londynie, w Turynie oraz w innych miastach europejskich, gdzie przechowuje się i udostępnia różne kolekcje egipskie. Ale wizytę w Berlinie wciąż odkładałem na później i później.
Nowe Muzeum Egipskie w Berlinie
Dopiero w maju 2021 roku nadarzyła mi się okazja do odwiedzenia Muzeum Egipskiego w Berlinie. Tą okazją było moje uczestnictwo w projekcie sarkofagowym Uniwersytetu Warszawskiego. Ów projekt badawczy, kierowany przez egiptologa prof. Andrzeja Niwińskiego, polega na systematycznym dokumentowaniu egipskich sarkofagów z okresu 21 i 22 dynastii (od XI do X wieku p.n.e.) znajdujących się w różnych muzeach na świecie.
Od jesieni 2018 roku pełnię rolę fotografa w powyższym przedsięwzięciu naukowym. Praca w projekcie sarkofagowym daje mi szansę obcowania z fascynującymi zabytkami w różnych częściach świata, których w większości nie ma w ekspozycjach muzealnych. To zarazem przywilej odkrywania czegoś nierzadko całkiem nowego, jak i odpowiedzialność za jakość wykonywanej dokumentacji. A przy tym dobry pretekst, żeby oglądać lokalne kolekcje egiptologiczne.
Sarkofagi przeznaczone do sfotografowania udostępniono mi w pracowniach konserwatorskich berlińskiego Centrum Archeologicznego (Archäologisches Zentrum) przy ul. Geschwister-Scholl-Straße 6. Jest to dosłownie o krok od miejsca, gdzie znajduje się berlińskie Muzeum Egipskie (ul. Bodestraße 1–3). W ferworze pracy z sarkofagami początkowo nawet nie skojarzyłem tego faktu. Może dlatego, że kiedyś Muzeum Egipskie znajdowało się w zupełnie innym miejscu.
W dodatku na czas pobytu w Berlinie zakwaterowałem się w hotelu Maritim proArte Hotel Berlin przy ul. Friedrichstraße 151, skąd miałem niedaleko na piechotę. W takich okolicznościach grzechem byłoby, gdybym odpuścił sobie wizytę w Muzeum Egipskim. Zwłaszcza że, jak wszystkim egiptomaniakom wiadomo, można podziwiać tam słynne popiersie królowej Nefertiti, urodziwej żony faraona Echnatona z XVIII dynastii. To arcydzieło staroegipskiej sztuki rzeźbiarskiej zawsze chciałem zobaczyć na własne oczy.
Historia berlińskiego Neues Museum
Muzeum Egipskie mieści się na tzw. Wyspie Muzeów (Museumsinsel), otoczonej wodami rzeki Sprewy, w stylowym budynku z XIX w. Gmach muzeum został odbudowany po zniszczeniach wojennych dopiero po zjednoczeniu Niemiec i oddany ponownie do użytku w 2009 roku.
W Neues Museum zgromadzono zabytki ze starożytnego Egiptu oraz zabytki z innych kultur i epok historycznych (prahistoria i wczesne średniowiecze). Trochę nie rozumiem takiego galimatiasu, ale być może jest w nim jakiś głębszy sens logistyczny i ekonomiczny.
Początek berlińskiej kolekcji egipskiej dał niemiecki arystokrata i mecenas sztuki Alexander von Humboldt (1769–1859). W skład utworzonego przez niego działu egipskiego weszły zabytki będące w posiadaniu królów pruskich. Pierwszy obiekt sprowadzono do Berlina w 1828 r. Na dalszych dziejach Muzeum Berlińskiego zaważyła II wojna światowa i jej materialne konsekwencje dla przegranych Niemiec.
Moje wrażenia z Neues Museum
Sam sposób prezentacji zabytków jest dość nowoczesny. Spodobał mi się zwłaszcza sufit w jednej z sal muzealnych, będący kopią stropu ze świątyni ptolemejskiej w Denderze. Nawet wypatrzyłem tam słynny Zodiak. Muszę przyznać, że robi to naprawdę dobre wrażenie.
Jednak po samej kolekcji oryginalnych zabytków egipskich spodziewałem się dużo więcej. Przede wszystkim myślałem, że jest ich znacznie większa ilość i są w jakości porównywalnej do zbiorów przynajmniej w Turynie. Tymczasem główny trzon kolekcji to pojedyncze obiekty bez kontekstu oraz byle jaka „drobnica”. Wszystko razem przywodzi na myśl składowisko przypadkowych gratów i bibelotów powyciąganych ze strychu. Co z tego, że jako tako odkurzonych i uporządkowanych.
Na przykład gdyby zapomnieć o popiersiu Nefertiti, to okres amarneński w Neues Museum reprezentowany jest właściwie tylko poprzez gipsowy model głowy Echnatona oraz kawałek jakiegoś malowidła z jego pałacu. No chyba że większość berlińskiej kolekcji egipskiej masz gdzieś, bo przyjeżdżasz do Berlina tylko po to, żeby zobaczyć Nefertiti. Takie postawienie sprawy byłoby całkowicie zrozumiałe.
Może brzmię teraz trochę jak profan, ale przeznaczeniem niniejszego artykułu nie jest analizowanie zabytków pod kątem ich znaczenia dla nauki, mierzenia cyrklem każdego zakamarka rzeźby, tylko opisanie wrażeń estetycznych i emocji ze zwiedzania Neues Museum, jakie czekają przeciętnego amatora sztuki starożytnego Egiptu.
Nie oszukujmy się. Nie każdy lubi, ja też nie lubię, ślęczeć godzinami przed nadkruszonym kawalątkiem pierwszej lepszej rzeźby jakiejś staroegipskiej głowy i popadać w ekstazę z tego powodu. Jestem dociekliwy, może aż za bardzo, kiedy chodzi o wnikanie na poważnie w zagadnienia dotyczące historii i kultury Egiptu.
Ale kiedy jestem w jakimś muzeum i wiem, że czeka mnie tam kilka godzin skupienia, zdecydowanie wybieram wygodę. Chcę zobaczyć od razu to, co spektakularne lub fascynujące, a dopiero potem to, co ewentualnie też może mnie zainteresować. W praktyce dość szybko, bo już zaledwie po półtorej godzinie, tracę zainteresowanie, robię się roztargniony i szybko chcę wyjść. Dlatego rzadko zdarza się, żebym odwiedzał jakieś muzeum tylko jeden raz.
W berlińskim Neues Museum moja cierpliwość została wystawiona na próbę. O ile ekspozycje same w sobie nawet podobają mi się, przymykając oko na to, że nie jest ich znów aż tak wiele, o tyle opisy zaprezentowanych zabytków są w wielu miejscach (np. tam, gdzie w jednej gablocie znajduje się kilka obiektów) potraktowane zbiorowo i umieszczone za bardzo z boku i z dala od światła. Niezbyt to wygodne rozwiązanie. Byłoby znacznie lepiej, gdyby opis znajdował się przy każdym zabytku.
To wcale nie znaczy, że kolekcja egipska w Berlinie zawiodła mnie na całej linii. Byłoby to nieprawdą. Neues Museum warte jest odwiedzin i bardzo je polecam. Zobaczyłem właściwie to, co zawsze chciałem zobaczyć: popiersie Nefertiti, a na dokładkę nie mniej znaną, choć już nie tak rozreklamowaną tzw. Zieloną Głowę. Poza tym nawet ciekawe papirusy i sarkofagi (jest ich za mało, ale co kto lubi), będące od pewnego czasu w centrum moich zainteresowań.
Tak naprawdę rozczarowałem się, i to bardzo, jedynie tym, że choć wolno było robić zdjęcia w całym muzeum, to z wyjątkiem sali, gdzie wyeksponowano popiersie królowej Nefertiti. Nie strzeliłem sobie z nią selfie. Z tego powodu moja relacja z Muzeum Egipskiego w Berlinie jest niestety nie do końca kompletna.