Pewnego razu, będąc na terenie wykopalisk, zauważyłem, że mam ubranie aż białe od wapiennego pyłu. Niby nic niezwykłego, ale ubrudziłem się bardziej niż zwykle.
Przez cały dzień strasznie pyliło spod motyk egipskich robotników, jak zawsze, kiedy praca wre. W dodatku zawiewało od zachodu i drobne ziarna piasku rozsiewały się po wszystkim.
Kiedy taki pył wniknie między włókna spodni czy koszuli, to nie da się go tak po prostu wytrzepać. Nie obejdzie się bez porządnego prania. Ale nie zawsze korzystam z pralki automatycznej, wolę prać ręcznie, zwłaszcza delikatne koszule. Po dniu pracy na stanowisku w Deir el-Bahari zabieram ze sobą tyle pyłu, że po praniu koszuli zostaje w miednicy tak duża ilość pyłu wapiennego, że starczyłoby go na cegłę.
Jednak nie zawsze mam czas na niezwłoczne ablucje. Bywało, że ze względu na porę musiałem wyskoczyć na miasto natychmiast po pracy i nie miałem czasu na przebranie się. Zatem jechałem na wschodni brzeg Luksoru tak jak stałem, czyli w niemożebnie zakurzonych i przepoconych ciuchach.
Będąc w Polsce, nigdy w życiu nie pokazałbym się na ulicy brudny. Czułbym się bardzo niekomfortowo, słusznie podejrzewając, że zwracam na siebie powszechną uwagę. Zresztą czułbym się z tym źle również sam dla siebie. Nie zniósłbym plamki na spodniach czy koszuli.
Tymczasem w Egipcie w ogóle mi to nie przeszkadza. Wyjąwszy eleganckie dzielnice wielkich miast tudzież okazje typu impreza w ambasadzie chyba nigdzie nie zwraca się uwagi na czyjeś zakurzone ubranie. Po prostu kurz w Egipcie jest wszechobecny, na nowo definiuje tam pojęcie czystości.
Temat bycia brudnym w Egipcie przyszedł mi do głowy pod wpływem artykułu, który niedawno przeczytałem. Chodziło w nim o czerpanie dziecięcej radości z odbywania spacerów po lesie, z których można wrócić ubrudzonym i czuć się z tym dobrze. A nawet odczuwać szczęście z powodu poluzowywania konwenansów.
Jakichkolwiek by nie dociekać psychologicznych przyczyn takiego stanu rzeczy, lubię fundować sobie w Egipcie chwile „brudnej beztroski”.