Powrót do przeszłości, który zafundował mi algorytm fejsbuka, troskliwie podsuwając pewne stare zdjęcie z Egiptu. Taki jak lubię, czyli mnemonicznie rekursyjny.
Jest 15 października… 2013 roku.
Miejsce: Egipt, a dokładnie góry w Tebach Zachodnich koło Luksoru.
Mało kto używa nazwy: Teby Zachodnie. Za trudne dla przeciętnego turysty nieświadomego klamr kulturowych. A szkoda. To określenie jest dla mnie nośnikiem najsilniejszych emocji.
W dalekiej perspektywie dumne ruiny Ramesseum na tle pól uprawnych. Chadzałem po jednym, to znaczy po Ramesseum, i między drugimi, to znaczy polami. Zaspakajałem potrzeby ducha i ciała: kontakt z historią i naturą.
Czasem spotykałem gafira lub fellaha i zagadywałem. Albo przemykałem jak zjawa.
Nilu stąd wyraźnie nie dostrzegam, jest mgiełka od gorącego powietrza. Ale to ta ledwie widoczna, błękitna pozioma kreska za obszarem zieloności. Bywały jednak dni, kiedy wstęga Nilu promieniała od światła słonecznego odbijającego się od wody.
Ten blask!
Chwila wiecznie zatrzymana…
Cieszę się, że mogę do niej wrócić.
Mam ciągłą potrzebę powtarzania doświadczeń. Za każdym razem dokładam do nich coś nowego.