W starożytnych świątyniach w Deir el-Bahari egipscy kapłani odprawiali rytuały na cześć Słońca, które uważali za bóstwo. Wierzyli, że od tego zależy los świata.
Mimo że słońce stoi już dość wysoko ponad wschodnim horyzontem, dolina wciąż kontempluje subtelny półmrok, z którego dopiero przed chwilą zaczęły wyłaniać się regularne kształty budowli. Na tej szerokości geograficznej słońce wyskakuje zza gór niczym piłka. Po kilkunastu minutach od pojawienia się na widnokręgu jego krawędzi nagle prezentuje się w całej okazałości. W tym dniu z powodu bladego koloru bardziej przypomina mi planetę Wenus lub jeszcze bardziej odległą gwiazdę Vegę.
150 milionów kilometrów od gorącej powierzchni naszego Słońca, tutaj na Ziemi, starożytni egipscy kapłani ze świątyni Hatszepsut codziennie o wschodzie odprawiali modły na cześć tego zwykłego-niezwykłego zjawiska natury, które odbywało się każdego ranka i deifikowali je. Od tego pradawnego rytuału, ginącego w najgłębszych otchłaniach przeszłości, zależał los całego wszechświata. Przetrwamy jeszcze kolejny dzień lub pogrążymy się w chaosie.
Zaznajomieni z prawami fizyki dużo lepiej niż egipscy kapłani dobrze rozumiemy konsekwencje braku słońca. Choć minęły długie tysiąclecia, ludzkie obawy o przyszłość są te same. Jednak modły naszych przodków okazały się nadzwyczaj skuteczne, bo słońce jeszcze świeci. I zapewne przez miliardy lat to się nie zmieni.
Bardzo klimatyczne zdjęcie, jakby cofnięte w czasie. Właśnie wybieram się na kilka dni do Luksoru i mam nadzieję podziwiać podobne widoki.