Jestem bardziej „tu” czy „tam”? Takie pytanie krąży mi po głowie. Mam na myśli Polskę i Egipt. Tęsknota niczym miecz obosieczny tnie po równo „tu”, jak i „tam”.
Nie wyobrażam sobie piękniejszych krajobrazów niż polskie (tak, ja wiem, że mam słabą wyobraźnię, ale jakoś nauczyłem się z tym żyć). Ale kiedy jestem ZBYT długo w kraju, zaczynam marzyć o powiewie wiatru niosącego drobny piasek z pustyni.
Lubię patrzeć na horyzont, który wciąż ucieka przed moim wzrokiem i chowa się dopiero gdzieś za kulistością ziemi.
Natomiast kiedy jestem w Egipcie i pałaszuję kolejną porcję ichniejszej „szawarmy”, moja ręka, która niesie porcję jadła do ust (w Egipcie zawsze dbam, aby to była ręka prawa), nagle zamiera w połowie drogi. Bo ni stąd ni zowąd przypomina mi się smak polskich gołąbków w pomidorowym sosie.
Tak, ja wiem, że w Egipcie również są różne rodzaje gołąbków, które nazywa się tam „mahszi”, ale szczerze mówiąc, te egipskie nadziewańce to dość lichutka, rzekłbym: wegańska podróbka pulchnego lechickiego gołąbka nafaszerowanego mięchem.
Niby i „tu” i „tam” jedno mięso, ale jaka różnica, kiedy rozbudzone kubki smakowe niosą aż nad Nil wspomnienia strawy znad Wisły.
Dla odmiany męcząc schabowego w karczmie przydrożnej między Kielcami a Krakowem, przypominam sobie wielką michę kairskiego „koszeri” i mimo że tak naprawdę, to wcale nie lubię tych egipskich mdłych kluchów, to dumam sobie: zjadłbym teraz zamiast.
Ale gdybyż tylko o krajobraz i kulinaria chodziło!
Ludzie w Polsce są inni, kiedy jestem w Egipcie. Bo tęsknię za nimi po czasie. I na odwrót też. Jednak wracając po dłuższym pobycie w kraju faraonów, na polskich ulicach wszystko widzi mi się osobliwe i egzotyczne.
Chciałbym pożreć wtedy tę Polskę łapczywie i przeżuć ją do ostatniego kęsa, zanim znów zawezwie mnie duch pustynnej przygody.
Bo wzywa mnie nieustannie, nie daje wytchnienia. I już nawet nie jestem pewien, czy napędza go coś jeszcze, czy po prostu on sam się już napędza, a ja jestem tylko pasażerem.