W starożytnym Egipcie najlepsi żołnierze dostawali od faraona naszyjniki ze złotymi wisiorami w kształcie much, bo byli natrętni wobec wrogów niczym te owady. Poznasz ich mentalność, kiedy będziesz na egipskim bazarze dla turystów.
W Egipcie wyróżnia się dwa rodzaje bazarów, czyli typowych arabskich suków.
Pierwszy to suk dla lokalsów. Zazwyczaj gdzieś w głębi lub na uboczu dzielnicy. Zaskakuje bardzo zróżnicowanym asortymentem i niskimi cenami. Kupisz tam mydło, szydło i powidło, a nawet za marną złotówkę załatasz dziurę w spodniach.
Nachalności za strony sprzedawców nie uświadczysz, chyba że komuś naprawdę odbije. Zabłąkany „hawaga” z Polski jest tam tak samo niecodziennym zjawiskiem, jak miniaturowe popiersie Nefretete z nafty udającej bazalt. Ale jak czegoś mi potrzeba, to właśnie tam idę. Pal sześć, że daleko i nie po drodze.
Drugi to suk, a raczej suczysko muszysko żerujące na krwi turysty masowego. Najsłynniejszym takim bazarem jest w Kairze Chan al-Chalili, ale równie popularne są suki w Luksorze i Asuanie oraz wszelkie galerie handlowe w okolicy zabytków. Po prostu wszędzie tam, gdzie kręcą się cudzoziemcy z gotówką. To właśnie pracujących tam handlarzy żartobliwie i z przymrużeniem oka porównuję do natrętnych „much” egipskiego faraona.
Nie wiem, jak odbywał się handel w Egipcie za czasów wczesnego Mubaraka. Wiekowi starcy twierdzą, że sprzedawcy jeszcze nie byli tak pazerni i jeszcze nie darli się po polsku: „kurwa, kurwa, jak się masz?!”. Ja natomiast widzę, co jest teraz i rwę włosy z głowy. Jak słyszę: „mucha rucha karalucha”, to wiem, że to właśnie ja jestem tym karaluchem.
Suk dla turystów jest na samym szczycie mojej listy miejsc w Egipcie do obowiązkowego pominięcia.
Szczerze odradzam robienie zakupów na bazarach dla turystów. Niemal wszystko, co możesz tam znaleźć, to smród pseudo-perfum i tandetna chińszczyzna. Te koślawe wielbłądki, błyszczące piramidki, ohydne bożki oraz mrowie innych drobnych pierdół. Przywozi się je znad Jangcy w kontenerach po trzy piastry, a sprzedaje po trzy miliony.
Przepłacisz za wszystko, zwłaszcza za oszukaną biżuterię (uwaga!) i ubrania z rzekomo egipskiej bawełny, która wcale nie jest bawełną, tylko jakimś lichym syntetykiem. Prawdziwie miejscowych wyrobów jest niewiele. Nawet jeśli się targujesz i zbijesz cenę pięć razy, to i tak sporo przepłacisz i nawet się nie skapniesz. Właśnie tak działa ten biznes.
Skoro już jesteś turystyczną mielonką, to zapewne wybierzesz się na suk, a ja cię i tak nie powstrzymam.
Natychmiast otoczą cię muchy z wszystkich 360 stron świata. Z początku, ale tylko z początku, będzie ci wesoło, że tak zagadują po polsku i próbują wciskać drętwą gadkę. No bo fajnie usłyszeć kilka tysięcy kilometrów od domu zdanie w ojczystym języku. Lubisz, kiedy egzotyka staje na głowie i walczy o twoje ciężko zarobione euro, prawda? Przez krótką chwilę jesteś orientalnym szejkiem, prawdziwym panem życia i śmierci. Nie zauważasz, kiedy tracisz czujność i wpadasz w sidła dużo przebieglejszych od ciebie.
Socjotechnika rządzi nad Nilem. Ale wcale nie musisz być na przegranej pozycji. Możesz samemu zdecydować, czy dasz się otoczyć muchom, które zrobią z tobą, co chcą, czy też uzbroisz się w packę i to ty będziesz dyktować warunki. Wystarczy odrobina asertywności, czyli umiejętne zastosowanie kilku trików.
Przedstawię ci patenty, które wymyśliłem dawno temu, gdy już miałem tak Egiptu dość, że próbowałem ściągnąć na niego biblijne plagi. A potem mnie olśniło. Wszystko, o czym piszę, sprawdziłem osobiście, więc ręczę za pozytywne efekty. Co najważniejsze, czujna egipska agentura kupiecka jeszcze tego nie rozpracowała.
1. Na debila
To nasza umiejętność wrodzona. Polega to na tym, że idziesz na suk, a zewsząd zlatują się wściekłe muchy i od razu cię atakują. Wkładają ci na głowę gumowe kapelusze, rozpościerają przed tobą kolorowe szale, wpychają ci do ręki pokraczne figurki. Śmierdzi z daleka najtańszą chińszczyzną.
Mało tego, wrzeszczą ci prosto do ucha: „dzien dobry”, „czip prajzez”, „dobra dobra”, „onli for ju”, „jak sie masz”, „zdrastfujtie”, „fajf euro nał”, „Polak dobra kurwa”, „adin rubel”, „aj noł ju”, „pasmatri”, „łelkam bek” i tak dalej.
A teraz najlepsze. Ty po prostu nie reagujesz, tylko głupio się uśmiechasz. Udajesz, że nic a nic nie rozumiesz, o czym te muchy bzyczą, ani czego od ciebie chcą. Za każdym razem wzruszasz ramionami i odpowiadasz coś po polsku. W końcu wszystkie muchy pozdychają. Zakupy zrobisz już spokojnie tuż przy wyjściu z bazaru.
Przyznaję, że prostota tego sposobu jest również jego piętą achillesową. Bo niestety dopuszcza do kontaktu bezpośredniego. W rozgardiaszu łatwo stracić portfel lub zegarek, chociaż zdarza się to bardzo rzadko (ale jednak!). Trzeba być podwójnie czujnym. Chcesz tylko spokojnie przejść przez bazar i pooglądać towary. I może coś kupisz, a może nie.
Polecam zatem kolejne sposoby. Musisz się do nich trochę przygotować.
2. Na monopolowy
Bez zbędnych wstępów, bo nazwa mówi sama za siebie. Idziesz wieczorem do koptyjskiego monopolowego. Kupujesz 20 piw Stella (cena wyjściowa 15 funtów za puszkę, ale zbijasz do 7), które zapakują ci w cztery reklamówki foliowe w kolorze czarnym. Oczywiście piwa wypijasz po kolei na kwaterze, żeby zwolnić reklamówki, bo to właśnie o nie tu chodzi.
Następnie idziesz na suk w bardzo dobrym nastroju. Pod pachami dzierżysz reklamówki wypchane ciuchami, które wypakowałeś ze swojej walizki w hotelu. Udajesz, że właśnie narobiłeś tyle zakupów, że ho ho. To czytelny sygnał dla każdej bazarowej muchy. Na tym gównie już żadna się nie pożywi. A ty spokojnie, jak gdyby nigdy nic, przechodzisz przez suk jak zjawa.
Istnieje poważne ryzyko, że ten sposób tak bardzo ci się spodoba, że jeszcze tego samego wieczora znów zapukasz w okienko monopolowego. I summa summarum w końcu nie przywieziesz z Egiptu nic innego jak wielki brzuchol. Zatem zdecydowanie najlepszy dla ciebie będzie sposób trzeci.
3. Na baszę
Czyli na wielkie panisko. Po czym rozpoznać typowego turystę na wakacjach? Oczywiście po tym, że wygląda jak typowy turysta na wakacjach. Zatem sugeruję, żebyś wychodząc na egipski suk, nosił się jak znudzony urzędnik po pracy, najlepiej pracownik ambasady.
Zakładasz marynarkę, długie spodnie, białą koszulę i jedwabny krawat. Marynarka może być rozpięta, a krawat rozluźniony. Bądź co bądź klimat prawie tropikalny. Ale na nogach koniecznie skórzane półbuty. W Egipcie żaden poważny basza NIGDY nie założy obuwia sportowego, sandałów czy klapek. Za piątaka wyczyścisz je do połysku u pierwszego lepszego pucybuta.
Do łapy bierzesz teczkę z laptopem, ale jeśli nie lubisz się obciążać, to komórkę, ale musi być ogromna, bo w kraju piramid tylko duże rzeczy robią wrażenie.
I oto wędrujesz przez suk statecznym krokiem. Basza nigdy i nigdzie się nie spieszy. Od czasu do czasu przykładasz wyłączoną komórę do ucha albo puszczasz na głośnomówiącym mp3 z przemówieniem Kaczyńskiego. No że niby rozmawiasz z kimś ważnym za granicą. Zaufaj mi, tylko zyskasz na stylu. Nikt ani razu cię nie zaczepi.
Oczywiście jeśli jesteś kobietą, to nie zakładasz garnituru i nie robisz się na babochłopa, bo będzie zbiegowisko, tylko po prostu wybierasz się na suk w towarzystwie baszy. Najlepiej w hidżabie lub też całkowicie zakwefiona. Trąci szowinizmem, ale na egipską rzeczywistość nie obrażamy się, bo ona obrazi się na nas i następne wakacje spędzimy w deszczu nad zimnym Morzem Bałtyckim.
Jak by nie było, robiąc zakupy na egipskim bazarze, przede wszystkim należy uzbroić się w poczucie humoru. Liczę, że je masz.