Kiedy w Egipcie chcę zrobić zdjęcie na ulicy, czuję się jak przestępca. Egipskie prawo zezwala na konfiskowanie sprzętu fotograficznego pod byle pretekstem. Na szczęście ma się to zmienić.
Zazdroszczę wakacyjnym turystom nieświadomości egipskich realiów. Nie wiedzą, że na ulicach w Egipcie nie wolno fotografować bez zezwolenia. Wychodzą więc z hotelu, wyciągają aparaty fotograficzne lub komórki i robią pstryk wszystkiemu, co tylko na drzewo nie ucieka. Dlaczego nikt się ich o to nie czepia? Bo w sytuacji nadpodaży masy turystycznej, co szczególnie widać w kurortach, egipskie prawo przymyka oko.
Myślę, że egipskie służby bezpieczeństwa nie mają aż tylu agentów, którzy by śledzili każdego turystę, żeby przyłapać go na nielegalnych czynnościach. Z drugiej strony kurorty to miejsca na tyle wykreowane, że mało tam zakazanego dla turystów „prawdziwego Egiptu”, do którego dostęp jest reglamentowany przez władze. Zwłaszcza w bezpośrednim otoczeniu hoteli, plaż i sklepów.
Czego nie fotografować w Egipcie
Zakaz fotografowania w Egipcie nie dotyczy tylko obiektów wojskowych i policyjnych, jak rozumie się to powszechnie. W równym stopniu dotyczy on również innych miejsc i obiektów o znaczeniu strategicznym, takich jak np. porty, lotniska, mosty itd. Osobną kategorią indywidualnych zakazów fotografowania objęte są też niektóre zabytki historyczne tudzież miejsca kultu religijnego.
Jeśli chodzi o egipskie wojsko, to nie da się obejść restrykcyjnych zakazów, które uniemożliwiają wwiezienie do Egiptu choćby amatorskiego drona. Ale dla obiektów historycznych istnieje pewien wyjątek. Po uzyskaniu licencji można robić tam zdjęcia, w tym nagrywać wideo. Niestety opłaty za kręcenie materiału sięgają tysięcy dolarów. Mowa tu jednak o profesjonalnych ekipach filmowych.
Problematyczne jest objęcie zakazem fotografowania w ogóle życia na zewnątrz. Czyli zakazywanie niezwykle popularnej na całym świecie tak zwanej fotografii ulicznej (street photography).
Wydaje się też, że egipskie władze, reprezentowane przez policję i służby bezpieczeństwa, nie zawsze biorą pod uwagę samego aktu robienia zdjęcia, ale głównie osobę i intencję fotografującego. W wypadku tego ostatniego pojawia się groźne podejrzenie: szpieg.
Przyłapanie na robieniu zdjęć miejscom i obiektom bez oficjalnego pozwolenia może poskutkować utratą aparatu fotograficznego lub komórki. Należy cieszyć się, kiedy sprawa kończy się tylko na wykasowaniu zdjęć w obecności funkcjonariusza czy konfiskatą karty pamięci. W Egipcie nie można być niczego pewnym aż do momentu wyjazdu i wejścia do samolotu.
Często nie wiadomo, jak się zachować, bo warunek, kiedy wolno zrobić zdjęcie, a kiedy jest to absolutnie zabronione, tak naprawdę zależy od widzimisię obecnego na miejscu funkcjonariusza. W grę wchodzi również zwykły łut szczęścia względnie obojętność obserwatorów.
Mam tu na myśli zwłaszcza sytuacje niejasne, np. kiedy jest się na zwykłej ulicy, na której nie ma nic poza ładnym miejskim pejzażem. Teoretycznie nie powinno robić się tu żadnych zdjęć. W praktyce każdy fotograf je robi.
Fotografowanie w Egipcie zawsze jest dla mnie dużym stresem. Zwłaszcza kiedy jestem sam i wzbudzam zainteresowanie swoim aparatem, a nie daj Bóg jeszcze i statywem, którego dla świętego spokoju w końcu przestałem używać. Mam wrażenie, że każdy przechodzień uważnie mnie obserwuje. Lada chwila może się ktoś do mnie przyczepić… i ma do tego prawo. To mało komfortowa sytuacja.
W kupie zdjęcia robi się raźniej, bo uwaga miejscowych i odpowiedzialność za naginanie prawa dzieli się na kilka osób. Uchodzi się wtedy za niegroźnego turystę fotoamatora, na którego szkoda zachodu. W najlepszej sytuacji są uczestnicy wycieczek z biur podróży, na których właściwie nikt nie zwraca uwagi, bo giną w tłumie. Z drugiej strony trudno im sfotografować coś nowego i oryginalnego.
Być fotografem-przestępcą w Egipcie
Pamiętam, jak niemal 20 lat temu chciałem fotografować kamienice w samym centrum Kairu. Raz po raz wyskakiwali skądś policjanci i kazali mi chować aparat. To samo spotykało mnie na skrzyżowaniach ulic. A na kompletnym zadupiu w Górnym Egipcie łaziła za mną jakaś straż sąsiedzka, w kółko dopytując się, kim jestem i dlaczego robię tu zdjęcia. Zmyłem się, zanim wezwano policję.
Innym razem, już wiele lat później, na lotnisku, kiedy wracałem do Polski, służby zainteresowały się faktem, że ze względu na pracę miałem ze sobą aż trzy aparaty fotograficzne. To wzbudziło podejrzenie. Długo przeglądano zawartości kart pamięci każdego z nich. Na jednej miałem mnóstwo zdjęć z naszych wykopalisk archeologicznych w Deir el-Bahari.
Uwagę zwróciły zdjęcia instalacji technicznej, którą nasza ekipa zamontowywała na dżeblu ponad świątynią Totmesa III. Funkcjonariusze nie wiedzieli co to jest, a moim tłumaczeniom nie dawali wiary. Według nich były to jakieś urządzenia wojskowe. Przepychanki trwały ponad pół godziny, dopóki przed konfiskatą aparatu nie uratował mnie oficer, którego wezwano w mojej sprawie.
W Egipcie nie ma sensu wdawać się w jakiekolwiek dyskusje ze zwykłym krawężnikiem, szeregowym agentem czy innym funkcjonariuszem na samym dole hierarchii. Trzeba rozmawiać wyłącznie z oficerem i to możliwie najwyższym rangą. W egipskim procesie podejmowania decyzji najważniejszy jest zwierzchnik.
Brzydkie miejsca w Egipcie
Egipcjanie są szczególnie wyczuleni, kiedy fotograf, a zwłaszcza cudzoziemiec kieruje obiektyw na tzw. brzydkie miejsce. Przy czym „brzydkie miejsce” określane jest bardzo subiektywnie. Niemal na pewno będzie nim wąska uliczka pomiędzy zabytkowymi budynkami z drewnianymi maszrabijami, na której nie ma asfaltu, tylko zasypane piaskiem klepisko albo stoi jakaś ruina.
Mnie takie miejsca bardzo się podobają, ponieważ różnią się od polskich krajobrazów, które mam na co dzień. Robię tam zdjęcia, aby poznawać i uczyć się innej kultury, a nie obśmiewać egipską biedę. Niestety dla przeciętnego Egipcjanina moje zainteresowanie będzie zwykłą pogonią za sensacją, jeśli nie próbą upokorzenia gospodarzy.
Oprócz oficjalnych zakazów fotografowania istnieją jeszcze dziwaczne i bardzo upierdliwe normy obyczajowe, które motywowane są islamem lub wywodzą się z starych arabskich przesądów. Można z nimi dyskutować, ale trzeba bardzo uważać, żeby nie napytać sobie biedy. Dużym problemem jest fotografowanie kobiet. Jako cudzoziemiec i mężczyzna muszę liczyć się, że w Egipcie jest to haram.
Koniec zakazu fotografowania w Egipcie?
U progu trzeciej dekady XXI wieku większość tych zakazów stała się anachroniczna, zwłaszcza że obecnie aparatem fotograficznym lub smartfonem dysponuje każdy turysta. Upilnowanie wszystkich, zarówno turystów, jak i Egipcjan, których również obowiązują wspomniane wyżej zakazy, wydaje się niemożliwe.
W dodatku zakazy robienia zdjęć w miejscach publicznych szkodzą wizerunkowi Egiptu, który od dawna uchodzi za jedno z najgorszych miejsc na świecie, jeśli chodzi o uprawianie fotografii ulicznej. To prawda, że coraz rzadziej są one respektowane i ostatnio w przestrzeni miejskiej Kairu pojawiają się zorganizowane grupy fotografujących.
Nie dzieje się to jeszcze wszędzie, tylko w niektórych miejscach. Zauważyłem obecność głównie młodych fotografów na zabytkowej ulicy Muizz w islamskiej części starego Kairu, jak też na moście Kasr el-Nil. Często wyposażeni są w dodatkowy sprzęt, taki jak przenośne lampy i blendy. Zaczepiają przechodniów i robią im zdjęcia. Dla wielu jest to po prostu sposób zarobkowania. Trudno mi sobie wyobrazić, że każdy z nich postarał się o pozwolenie.
Z nadzieją odbieram ostatnie deklaracje egipskiego Ministerstwa Turystyki i Starożytności, że prawo ograniczające fotografowanie w miejscach publicznych wkrótce zostanie zliberalizowane. Podobno taką sugestię wysunął sam premier Mustafa Madbuli. Jeśli władze Egiptu rzeczywiście na to pójdą, to robienie zdjęć na egipskich ulicach i w miejscach publicznych przestanie być problemem.
Mają być zdjęte wszelkie ograniczenia dla fotografów egipskich, cudzoziemców mieszkających w Egipcie oraz turystów. To było znaczyło, że będąc na wycieczce w Egipcie, można robić zdjęcia w każdym miejscu, które się spodoba, oczywiście z wyjątkiem stref zastrzeżonych dla wojska.
Osobnymi regulacjami będą jednak objęte stacje telewizyjne i ekipy filmowe dzielone na krajowe i zagraniczne. W tym ostatnim wypadku zapewne wciąż trzeba będzie uzyskać licencję na filmowanie i wnieść opłatę, która ma wynosić od ok. 3000 do 8000 dolarów miesięcznie.
Jakkolwiek zmiany w Egipcie idą na lepsze i trzymam kciuki, aby obietnice egipskiego premiera zostały dotrzymane, to jednak obawiam się, że fotografia uliczna nad Nilem nadal będzie podlegać niepisanym ograniczeniom obyczajowym.