W podróży do Egiptu przydaje się umiejętność przesiadywania w kawiarni i koncentrowania uwagi na wybranym fragmencie rzeczywistości.
Mnie najlepszy czas w Egipcie schodzi na rzeczach pozornie nieważnych. Zapewne mógłbym zwiedzić więcej, zobaczyć jeszcze to i tamto, czego nigdy przedtem nie widziałem, ale przyłapałem się na tym, że lubię odwlekać owe napady ciekawości na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Zamiast pędzić do kolejnego punktu na mapie, coraz częściej przysiadam w pierwszej lepszej kawiarni, zamawiam gorący szaj z cukrem i przez godzinę czy dwie gapię się na ulicę lub przyglądam się twarzom innych gości. Czasami schodzi mi na tym całe popołudnie.
Wybieram sobie jakiś cel, na przykład kamienicę naprzeciwko kawiarni i wyobrażam sobie, jakie historie kryją się za każdym oknem. Nie tworzę jednak scenariuszy, bo to byłoby całkiem głupie. Moje historie rozmywają się, nie mają wyraźnych konturów, jedna przechodzi w drugą. Tu liczy się swobodny lot myśli; solipsystyczna gawęda bez początku i bez końca.
Czasem wdaję się też w luźną pogawędkę, aby zaspokoić czyjąś ciekawość. Kim jestem, skąd przybyłem, dokąd zmierzam. Najlepsze są rozmowy, które wykraczają poza banały, poza rzeczy wspólne. Ale ja sam prawie nigdy nie zagajam rozmowy. Wolę kontemplować chwilę w milczeniu, powoli sączyć życie, które miło przecieka między palcami.
Myślę, że w Egipcie tyle razy ocierałem się o świat obcych wartości, że w końcu nauczyłem się patrzeć na życie z perspektywy widza. O co w tym chodzi? Nie traktuję samego siebie zbyt serio i dzięki temu lepiej rozumiem świat, w którym żyję. Jedne role przychodzą, inne odchodzą. A ja tak sobie siedzę i siorbię szaj.
No właśnie – Egipt. Na ile istnieje realnie, a na ile jest fantazją, baśnią z tysiąca i jednej nocy? Czy powinienem być stale obecnym na posterunku turysty, gotowy do natychmiastowej akcji, w nieustannym ruchu? Czy może sączyć czas w anonimowej kawiarni pośród anonimowych twarzy i rozmyślać o gwiazdach?
Ktoś wdrukował w moje oprogramowanie zarówno paradygmat wiercipięty, jak i epikurejczyka zanurzonego w tu i teraz. Uznał dowcipnie, że gapienie się na świat obcych ludzi to najlepsze, co może mnie w życiu spotkać. Chwytam więc każdą chwilę w Egipcie ze świadomością, że wewnątrz mnie dzieje się coś wyjątkowego.
Coś, co wykracza poza wszelką definicję. Może poczucie głębokiego zanurzenia się w owej chwili, otwieranie wrót do sezamu bezczasowości. Raz po raz zrywam kartki z kalendarza nad kolejnym kubkiem z szajem. Nie potrafię przekazać tajemnicy choć staram się.
Może pewnego dnia nauczę się lepiej z tobą porozumiewać. Dzisiaj powiem tylko tyle, że jestem szczęśliwy, to znaczy w przyjaźni z samym sobą.
Nikt lepiej tego nie opisał jeszcze. Tak jest, można siedzieć samemu przy kawiarnianym stoliku w centrum gwarnego miasta, wtapiając się w otaczającą teraźniejszość i być szczęśliwym. Wielokrotnie tego doświadczyłam tu i tam. Dzięki.