Nigdy nie obchodziłem swoich urodzin w Egipcie. Jakoś nie ułożyło się z terminami. W tym roku jest tak samo. Patrzę przez okno na początek polskiego lata i widzę Egipt.
Zawsze wracałem z Egiptu tuż przed moim jubileuszem lub wyjeżdżałem dopiero po nim. Dzisiaj znów obchodzę urodziny poza Egiptem. I jak zwykle podchodzę do nich rzeczowo, to znaczy na chłodno.
Mam niezłą praktykę w kontrolowaniu własnych emocji. Skupiam się w tym dniu co najwyżej na odkorkowywaniu mojego ulubionego montepulciano. Ale bez większej egzaltacji. Za pierwszego młodu imprezowałem do białego rana. Obecnie uznałbym to za marnotrawstwo czasu, który można przecież spożytkować dużo lepiej.
Wielu ludzi dobudowuje do swoich urodzin jakąś metafizykę. Ja takich rzeczy nie uskuteczniam. Od bardzo dawna nic w tym dniu nie podsumowuję ani nic nie planuję. Dla mnie to żadna przełomowa data. Raczej ciągłość zmierzająca donikąd, będąca ogonem węża znikającym w jego paszczy. To mój prywatny uroboros.
Prawdę mówiąc, urodziny uważam za mocno przereklamowane. Kolejna karteczka odpada z kalendarza, ale jakie właściwie ma to znaczenie. Nie obchodzę urodzin w jakiś szczególny sposób, choć miło mi, jak przyjaciele wiedzą, że żyję i również dają oznaki życia. W czasach fejsbuka to żaden problem.
Dziś kończę 45 lat i nie rozumiem, dlaczego tak wielu ludzi cierpi z powodu wieku średniego i przechodzi w tym czasie jakieś kryzysy. Mnie to wszystko nie dotyczy. Nie czuję żadnej zmiany. Może poza tym, że rozumiem dużo więcej niż kiedyś i już nie spalam się z powodu wydumanych ambicji.
Następne urodziny chciałbym w końcu świętować nie tylko nad Wisłą, ale też trochę nad Nilem w gronie moich egipskich przyjaciół.